Za kilka chwil zegar w salonie wybije północ. Na biurku tylko laptop, zdjęcie żony i syna w ramce z Ikei, spiołka z niedopalonym jointem i oczywiście chodzący za mną wszędzie Jack Daniels. Za oknem raz po raz słychać szczekającego psa sąsiadów, który wyprowadzony na nocny spacer w tę bezgwiezdną, zimną noc poczuł tę specyficzną nerwowość, tak znamienną dla całego tego pieprzonego roku. Czuję się zmęczony, ale wiem że nie zasnę, nie ma takiej opcji. Ukojenie po zabiegu z gęstego dymu zaczyna ustępować miejsca rosnącej fali niepokoju. Biorę spory łyk ze szklanki, "krzyt krzyt" - w ciszy rozbrzmiewa kamień zapalniczki, którą odpalam niedopałek z pierwszego wersu tej historii. Kurwa, coś, nie wiem co, ale coś jest nie tak. Puszczam bit z folderu "Nowe rzeczy", gapię się przez dłuższą chwilę na pustą kartkę i już wiem. Jest godzina 00:23, a ja nie mam już dla Was panaceum. Zaczynamy nowy rozdział. Kafar Dix37.